Marek Sietnicki

Chodziło nam o coś więcej niż tylko metry do sprzedania

Marek Sietnicki

„W trakcie realizacji te budynki zyskiwały w stosunku do projektów. Nawet obecnie, kiedy większość apartamentów jest już zaaranżowana, a wykonywane są ostatnie prace porządkowe w otoczeniu, ujawniają się pewne zależności w przestrzeni, które na etapie projektowania były niedostrzegalne. Cały zespół obiektów zaczyna funkcjonować jako jedność. I widać, że wszystkie elementy do siebie idealnie pasują, uzupełniają się, dopełniają” – mówi dr Marek Sietnicki, architekt, główny projektant kompleksu Dune Resort.

– Co Pan czuje, widząc Dune Resort jako gotową całość?

– Ogromną satysfakcję.

– Czy to co widzimy, to to samo, co wyobrażał Pan sobie, tworząc pierwsze rysunki na potrzeby projektu?

– I tak, i nie. To co powstało jest tym, co powstać miało. Ale ja wciąż się cieszę, że budynki Dune Resort należą do tej kategorii projektów, które zyskują w miarę realizacji.

– Co to znaczy?

– Często widuje się budynki, które bardzo dobrze wyglądają w trakcie budowy, gdy widzimy samą ich strukturę. Później w miarę postępu prac wykończeniowych tracą swoje walory, zatracają najwartościowsze cechy. Stają się czymś zaledwie przeciętnym. Dzieje się tak często wtedy, kiedy architektura rządzi się tylko prawami ekonomii, kiedy najważniejszy cel to jedynie sprzedanie jak największej liczby metrów kwadratowych. Szkoda, bo na podstawie określonej struktury budynku dałoby się częstokroć uzyskać coś wyjątkowego, a wychodzi coś nudnego i brzydkiego.

– W przypadku Dune Resort ta pułapka nie zadziałała?

– Tutaj w trakcie realizacji budynki zyskiwały. Nawet teraz, kiedy większość apartamentów jest już zaaranżowana, a wykonywane są ostatnie prace porządkowe w otoczeniu, ujawniają się pewne zależności w przestrzeni, które można dostrzec dopiero teraz, a wcześniej – na etapie projektowania – były niedostrzegalne. Dopiero teraz cały ten zespół obiektów zaczyna funkcjonować jako jedność. I widać, że elementy do siebie idealnie pasują, uzupełniają się, dopełniają.

– W momencie realizacji pierwszej części nie było jeszcze wiadomo, jak ma wyglądać całość?

– Było mnóstwo niewiadomych. Przede wszystkim nieznana była reakcja rynku, czyli kluczowa rzecz. Od niej zależały decyzje co do ciągu dalszego. Kompleks czy pojedyncze niepowiązane obiekty? Jak duże? W jakim czasie budowane? To była masa pytań.

– Rynek zareagował entuzjastycznie. Pierwszy budynek przekonał do siebie nie tylko nabywców, ale również mieszkańców Mielna.

– I właśnie wtedy podjęliśmy decyzję, że przełożymy kluczowe cechy rozwiązań zastosowanych w pierwszym budynku na dwa kolejne. I tu powracam do odczucia satysfakcji. Wiedziałem od początku jak to ma wyglądać i cieszę się, że w tę dokładnie stronę poszła realizacja podyktowana odbiorem pierwszej części.

– Ale zawsze chyba jest jakiś element zaskoczenia?

– W tym przypadku polega on na tym, że całe Dune Resort wygląda lepiej niż się można było spodziewać. Piękne w zawodzie architekta jest to, że pewne walory ujawniają się dopiero w rzeczywistości, wynikają z interakcji między budynkami i innymi elementami otoczenia. Dopiero gdy ogląda się efekt swojej pracy nie w komputerowym odwzorowaniu albo na makiecie, ale w skali 1:1 – w kontakcie z krajobrazem, morzem, czy sąsiedztwem dostrzec można dodatkowe plusy. 

– Jakiś przykład?

– Weźmy betonowy plac przed głównym wejściem do pierwszego  budynku z wyrastającymi z niego wysokimi drzewami. Pierwotnie rósł tam kawałek sosnowego lasu. Można było zaprojektować wąskie chodniki między drzewami, jak to się robi zazwyczaj, my jednak zaproponowaliśmy położenie wysokiej jakości betonu na całej powierzchni z pozostawieniem przestrzeni dla sosen. Do końca trudno było przewidzieć, jaki będzie rezultat. Wyszło fenomenalnie. Po wykonaniu okazało się, że powstał bardzo charakterystyczny element, bardzo efektowny, a jednocześnie szanujący zastaną zieleń. Podobne, z pozoru drobne rzeczy, można wskazać w pozostałych budynkach.

– Jak wygląda dochodzenie przez architekta i inwestora do wspólnego poglądu na inwestycję?

– Niektórzy widzą w architekcie oderwanego od rzeczywistości artystę, inni rzemieślnika, którego rolą jest jedynie przeprowadzić proces projektowy według czyjegoś pomysłu. Ja nie przyjmuję tego szufladkowania: artysta albo rzemieślnik – narzędzie w ręku inwestora. Z Firmusem, a konkretnie z jego prezesem Steinem Christianem Knutsenem, udało mi się znaleźć taki sposób pracy, który jest niezwykle twórczy, szanujący autonomię obu stron. To jest swoista wymiana. Każdy daje z siebie to, co może dać najwartościowszego, a druga strona za tym podąża i dodaje coś od siebie. Proces projektowy jest dłuższy niż typowy, bo praca polega na znajdowaniu kolejnych przybliżeń. Ale ekwiwalentem poświęconego czasu są dogłębnie przemyślane rozwiązania, które są twórcze zarówno dla architekta, jak i dla klienta.

– Wygląda to na bardzo systematyczną i dokładną pracę.

– Zawsze zaczynamy od burzy mózgów. Dzięki temu precyzyjnie określamy cel. Później przychodzi faza, którą z angielska nazywa się reaserchem, a co oznacza szersze rozpoznanie, zbieranie danych, poszukiwanie podobnych realizacji. W tym wszystkim Stein Knutsen bardziej jest wizjonerem niż my, ale te jego wyobrażenia dotyczą bardziej przedsięwzięć niż konkretnych budynków. Wizje dotyczące przedsięwzięć przekładamy więc na kolejne elementy w przestrzeni. Wzajemnie się inspirujemy i dopełniamy. W aspektach dotyczących funkcjonalności i estetyki mamy rolę – można ją tak nazwać – ekspercką. Prezes Knutsen co pewien czas mówi: „Gdyby było tak, że mój pomysł jest idealny, po co byłby mi potrzebny architekt?”. On wie co chce mieć, bo coś widział, coś kojarzy, ale daje nam pole swobody jeśli chodzi o konkrety. Naszym wspólnym celem jest stworzyć coś, co jest unikatowe, oryginalne, funkcjonalne, piękne, zawsze z elementem pozytywnego zaskoczenia.  Najlepiej nam się pracuje nad takimi rzeczami, przy których i ja i on nie wiemy na początku, jaki będzie efekt końcowy, bo wynika on z wielu godzin dyskusji i wielokrotnych „przybliżeń”. To przynosi dużo energii, daje radość z tego, co się robi.

– To zawsze są rozmowy z prezesem Knutsenem?

– Co pewien czas spotykamy się na warsztatach projektowych z głównymi norweskimi udziałowcami Firmusa. Z ich strony częstym oczekiwanym elementem w projektach jest to, by przynosiły fun, żeby nie były poprawnym i odtwórczym realizowaniem zadań. Kolejne obiekty to dla nich inwestycje, czyli sposób zarabiania pieniędzy, ale nie chodzi im przy tym wyłącznie o korzyści finansowe. Równie ważne w ich podejściu jest to, by coś wykreować, pozostawić coś wartościowego, czego nikt nigdy nie zakwestionuje. Nie jest to więc działanie schematycznie deweloperskie, ale skupienie się na pewnej wizji.

– Państwa działania dały Mielnu silny impuls rozwojowy.

– Mielno obecne i tamto sprzed 15 lat to dwie różne rzeczywistości. Pamiętam zdziwienie na twarzach urzędników gminnych, gdy prezes Knutsen mówił, że zależy mu na budowaniu marki Mielna. Przyjmowali to z podejrzliwością, bo jak ktoś może mówić, że budowa na sąsiedniej działce to nie jest dla niego konkurencja, ale jeszcze jeden element układanki, która ma podnosić pozycję Mielna, by stało się ono destynacją dla nowych grup turystów. I muszę stwierdzić, że przez lata odbiór tego, co mówi prezes Stein Knutsen, diametralnie się zmienił. Nagle się okazało, że nowy duży obiekt nie odbiera nikomu klientów, ale ściąga do miejscowości nowych. Takich, którzy wcześniej nie brali pod uwagę tego miejsca jako destynacji, czyli celu wyjazdu, miejsca wypoczynku. Pojawia się coraz więcej wiary w to, że Mielno może zmieniać się w kierunku nowoczesnego kurortu.

– Wróćmy jeszcze do samego Dune Resort. Lokowanie dużych obiektów w tak wrażliwej przestrzeni jak pierwsza linia brzegowa jest niezwykle trudne i wiąże się z dużą odpowiedzialnością.  Jak osiągnąć to, by obiekt miał odpowiednią skalę, a jednocześnie nie naruszał ładu przestrzeni.

 – Mielno to jedna z niewielu polskich miejscowości, które mają tak otwarty kontakt z morzem. Większość z nich ma zabudowę odsuniętą od brzegu o co najmniej kilkaset metrów. Na plażę dociera się w nich przechodząc przez pas nadmorskiego lasu. Ta otwartość na morze to ogromny atut Mielna. Od początku swego istnienia, a przynajmniej od lat kiedy zaczęto o nim myśleć jako o letnisku, zabudowa była kreowana blisko brzegu. Wystarczy spojrzeć na Floryn czy Meduzę. Stara zabudowa wyznaczyła dominującą skalę zabudowy.

– Jednak już 40 lat temu wyłom został dokonany, bo powstały obiekty wysokie, na przykład Unitral, Syrena, Eden w Unieściu.

– I okazało się, że budynki wyższe niż 2-3 kondygnacje są możliwe do zrealizowania bez krzywdy dla otoczenia. My, budując Dune Resort, udowodniliśmy, że nawet ponad 20-metrowe budynki wciąż pozostają we właściwej relacji z elementami środowiska, choćby z wysokością starych drzew. Budowanie pierwszego budynku to było rzeczywiście ogromne wyzwanie, bo granica działki przebiega tam zaledwie 4 metry od  promenady spacerowej.  Mieliśmy jasność, że im wyżej wyjdziemy z budynkiem, tym bardziej spektakularne widoki będziemy mogli zaoferować nabywcom. Ale wiedzieliśmy, że nie będzie to pojedynczy, samotny obiekt, lecz element większej całości, włączyliśmy więc w projektowanie postulat niezakłócania owego przestrzennego ładu. Nie było to łatwe. Spowodowało to, że nasze budynki są droższe w realizacji niż przy innym podejściu, bo można byłoby „wycisnąć” więcej metrów do sprzedaży, ale potraktowaliśmy to samoograniczenie jako inwestycję w wartość niewymierną, ale bardzo istotną – w jakość architektury. Jest to jednocześnie architektura dynamiczna, posługująca się ostrymi kątami, dzięki czemu dochodzi do przenikania się przestrzeni budynków i zewnętrza. Ja tak rozumiem właściwe wpisywanie obiektów w otoczenie. Tworzymy wrażenie, że otoczenie wchodzi do budynku, a z drugiej strony, budynek wychodzi niejako naprzeciw otoczeniu poprzez rozmaite elementy nadwieszone nad wydmą. Jest ruch, ale i harmonia. W efekcie te budynki nie są obce, jednoczą się z otoczeniem.

– Budynki mają jednakową funkcję, tzn. mają zapewnić warunki komfortowego wypoczynku . Ale jednak w wykończeniu swoich części wspólnych są nieco różne. Budynek, który powstał jako pierwszy to stonowana, klasyczna elegancja, a na przykład drugi to już nieco inny świat, bo pojawiają się ornamenty, złoto, bogato wyglądające lampy. Z czego wynika to zróżnicowanie?

– Decydując się na to, że stworzymy kompleks, który będzie miał spójną formę architektoniczną, mieliśmy do wyboru albo postawić na zupełną unifikację w sferze architektury wewnętrznej i kształtowania części wspólnych, albo na ich zróżnicowane. Poszliśmy drogą typową dla Firmusa, czyli szukaliśmy rozwiązań tworzących rzeczy unikatowe i charakterystyczne.

– Mamy więc trzy budynki z wnętrzami o nieco innym wyrazie.

– Budynek pierwszy mógł być naturalnym centrum zespołu, bo był pierwszy i ulokowany na działce najbliższej morza. Ale jednocześnie wiedzieliśmy, że budynek drugi, największy, powiększy ofertę usług specjalnych dla mieszkańców o zaplecze SPA. Dlatego podjęliśmy decyzję, że on będzie miał funkcję centralną. Stąd imponujące lobby otwarte na wysokość dwóch kondygnacji i otwarty na dwie strony słoneczny dziedziniec. W ten sposób nastąpiło stopniowanie znaczenia i wrażeń. Stylem, który obecnie jest w architekturze najwyrazistszy jest styl glamour, łączy elementy tradycji z nowoczesnością, biel ze złotem, wprowadza ornamenty, przeskalowuje je. Akurat tutaj wpisujemy się w nurt architektury wnętrz, który jest obecnie popularny. Używamy na przykład elementów wnętrzarskich charakterystycznych dla tego stylu. W ten sposób budynek największy dostał znamiona prestiżu, ale niejako z przymrużeniem oka. On sam ma mówić: „To ja tutaj jestem najważniejszy”. Dlatego na przykład znalazła się w nim główna recepcja.
Budynki modernistyczne poprzez swoją minimalistyczną formę straciły funkcję znaczeniową. Dawniej kiedy chciano powiedzieć, że coś jest świątynią, nadawano mu formę kościoła. Jednoznaczną, od razu rozpoznawalną. Budynki mówiły, czym są.

– W architekturze modernistycznej zaczęły się zacierać te znaczenia.

– Jednak już w latach 70. ubiegłego wieku zaczęto zauważać, że budynki które bez względu na funkcję wyglądają jednakowo, zaczynają również być przez ludzi odbierane jako obce. Kościoły zaczęły wyglądać tak jak zawsze wyglądała kotłownia i odwrotnie. Ludzie poczuli się w tej rzeczywistości nieswojo. W latach 80. zaczęła wracać warstwa znaczeniowa architektury, dlatego budynki zaczęły znowu coś mówić. Tak właśnie podeszliśmy do projektowania Dune Resort. Chodziło nam o przywrócenie właściwego sposobu kontaktowania się człowieka z architekturą. Chcieliśmy w sposób łatwo rozpoznawalny dla  ludzi zasygnalizować elementy luksusu. Kiedy więc wieszamy w jasnym, przestronnym pomieszczeniu kryształowy żyrandol, mówimy że to jest wnętrze luksusowe. A żeby nie być w tym wszystkim kimś zbyt poważnym, użyliśmy paru „dziwnych” zestawień, puściliśmy oko do odbiorców. Stąd żelbetowe, minimalistyczne schody, ale ozdobione koronkową, pełną subtelnych elementów balustradą wykonaną w cyfrowej technologii obróbki metalu. To tę dość surową przestrzeń nieco ociepla. A jednocześnie w kodzie kulturowym jest jednoznaczne. Osoby obcujące z luksusowymi magazynami nie mają wątpliwości co to znaczy, potrafią budynek i jego wnętrze właściwie odczytać. W trzecim budynku użyliśmy z kolei elementów z estetyki art deco, z jej dyscypliną i powściągliwością. Mimo tych różnic nikt nie ma wątpliwości, że Dune Resort to spójna całość.